sobota, 26 listopada 2016

Meeting Santa Claus !

Hi!
"Niesamowita" to chyba odpowiednie słowo, by opisać moją 5-dniową wycieczkę do Laponii. Czułam się tam jak w innym świecie. Stres nie istniał a życie płynęło swoim spokojnym tempem.  Pięć dni to naprawdę mało ale wystarczająco, by poczuć tamten klimat. Wyjechaliśmy o drugiej w nocy a w wiosce Świętego Mikołaja byliśmy o 10 rano. Poczułam się tam znów jak dziecko, które kiedyś marzyło o tym, żeby kiedykolwiek znaleźć się w Laponii i "poznać" Świętego Mikołaja. Wszystko wyglądało przepięknie, zupełnie jak we śnie. Jedyne co sprowadziło mnie na ziemię to ceny. Za zdjęcie z mikołajem musieliśmy zapłacić 40 euro ale jak tu nie skorzystać z takiej okazji i nie zrobić zdjęcia. Około 20:00 dojechaliśmy do miejscowości gdzie spaliśmy (Vasatokka). Piękna malutka wioska a dokładnie ośrodek wypoczynkowy,
który znajduje się w środku lasu a do najbliższego malutkiego sklepu były około dwie godziny "na pieszo".
Kolejny dzień przebiegł spokojnie, głównie na odpoczynku i spędzaniu czasu ze znajomymi. Kolejnego dnia odwiedziliśmy Norwegię ! To co mnie tam urzekło to piękne widoki na Ocean Arktyczny, w którym później pływaliśmy. Taaaak... było zimno... ale było warto ! W malutkiej knajpie zjedliśmy zupę rybną. Swoją drogą była to najlepsza zupa rybna w moim życiu a ludzie tam byli przemili. Jak mogłam zapomnieć o serze ! Brązowy ser, specjalność Norwegii. Gdy usłyszałam, że jest to ser, który jest karmelizowany nie do końca byłam przekona o tym, że może to być dobre...a jednak! zakochałam się w tym serze, jest pyszny.
Następne dni były jeszcze lepsze. Niedzielę spędziliśmy z Samami na farmie reniferów. Na samym początku mieliśmy okazję nakarmić je a później przejechać się "saniami", które były ciągnięte przez nie. Po wszystkim siedzieliśmy w bardo przytulnej chatce, piliśmy ciepła herbatę i słuchaliśmy opowieści o historii i kulturze Samów, która nadal jest bardzo żywa i w Laponii można ich spotkać. Na końcu śpiewaliśmy wspólnie przy ognisku ich tradycyjne pieśni, które mnie urzekły i słuchałam ich z zapartym tchem. Niestety w poniedziałek nadszedł czas wyjazdu i musieliśmy spakować się i wymeldować z domku ale czekała Nas jeszcze jedna atrakcja. Byłam w szoku gdy dojechaliśmy do farmy z Husky i mogliśmy sami prowadzić zaprzęg. Po chwili instruktażu przystąpiliśmy do prowadzenia. Mnóstwo zabawy i śmiechu. Na samym końcu mogliśmy przytulic i pobawić się z psami. Po zabawie czekała na Nas ciepła herbatka i małe szczeniaczki Husky, które były urocze i szczerze mówiąc miałam ochotę zabrać je wszystkie ze sobą. Tam również spróbowałam mięsa z renifera, które było podanie w postaci hamburgera, który był najdroższym burgerem w moim życiu ale na pewno było warto!
Poniżej wstawię zdjęcia z podróży. Z całego serca polecam każdemu kto ma okazję tam pojechać.

Martyna :)

































 Ostatnie dwa zdjęcia bardzo słabej jakości za co bardzo przepraszam ale jest dowód, że tak udało mi się wejść do tak zimnej wody w trakcie zimy ! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz